Przejechałam w lipcu jakieś 7 tys. kilometrów w 8 krajach. Jednak żadna podróż nie była tak ciekawa jak ta, którą odbyłam z bratem polskim pociągiem.
29 lipca? Na Facebooku coraz więcej zaproszeń na najlepsze w mieście "półmetki wakacji" w najlepszych w mieście klubach z najlepszymi DJami. Każde zaproszenie na taką imprezę to jedna łezka spływająca po moim policzku. Nie dlatego, że kluby są be, fuj, alkohol, randomy, ohyda. Ja płaczę za połową wakacji, która gdzieś zniknęła. Za prawdopodobnie najlepszym miesiącem w życiu, który zaczęłam planować już w styczniu. Smutno, że zaraz minie. Ale pocieszam się, że zostaną mi zdjęcia, na których zazwyczaj źle wychodzę, pogniecione bilety wstępu i piwo z różnych krajów schowane w półce na książki.
4 dni przed wyjazdem okazuje się, że zamiast dwóch, kupiłyśmy tylko jeden bilet z Warszawy do Wilna i z powrotem, na tej dziewięciogodzinnej trasie polski bus nie daje nawet bułeczki, a nasz rzekomo 3 gwiazdkowy hotel najpierw zgubił naszą rezerwację, a potem uraczył nas apartamentem małżeńskim z retro meblami (tzn. rodem z PRLu). Co jeszcze zdziwiło nas podczas szalonej wyprawy na wschód?
Odmawiamy dziesiątkę różańca klęcząc wokół łóżka. Stasiu biega wokół radośnie pokrzykując. On jeszcze nie rozumie.
Życie straciło sens, więc chcesz się zabić? Najlepiej szybko i skutecznie? Sposobów jest sporo, polecam jeden.
Białe i czarne kule, w urnie, ze zwracaniem. Albo bez. Zostały 3 dni nauki. 3 sprawdziany. Choćby z sentymentu mogłabym dać z siebie wszystko, żeby z klasą zakończyć ten rok. Ale jak mam się skupić na na białych i czarnych kulach, które trzeba wyciągnąć z urny ze zwracaniem, kiedy...
Życie jest takie piękne?
Kiedy Ula spytała mnie czy chcę jechać na Lednicę, odpowiedziałam po prostu "tak". A dopiero potem zaczęłam się zastanawiać, co ja najlepszego zrobiłam. Przecież mam już plany na sobotę. No i co to właściwie jest ta Lednica?! Żeby się przekonać, że moja spontaniczna decyzja wcale nie jest taka głupia, wygooglałam sobie plan dnia - koronka, modlitwy, msza, modlitwy. Yhhyym. 20 godzin klęczenia na ściernisku i powtarzania "Módl się za nami"?
Cholera. Znowu. Egzaminy. Powinnam się uczyć, a piszę. Ponad tydzień nie chciało mi się skończyć notki "o bułkach", a teraz nie potrafię oderwać się od klawiatury, chociaż głos w głowie podpowiada mi, że blog, który czytają moi znajomi i rodzina nie jest dobrym miejscem do prywatnych przemyśleń.
Najwyżej zaraz usunę.
Po wizycie w pięknym Marburgu, czekała mnie wycieczka do Frankfurtu nad Menem. Miasto zrobiło na mnie zupełnie inne wrażenie. Nawet 3 wrażenia.
Miasto ze szkła
Mimo, że powierzchnia tego miasta jest mniejsza, niż Wrocławia, to jest to jedno z ważniejszych centrów finansowych świata. Tu mieści się siedziba Europejskiego Banku Centralnego, która kosztowała ponad miliard euro oraz cała masa innych instytucji tego typu. Większość znajduje się w Bankenviertel, która wyglądem dopasowała się do funkcji jaką pełni. Przeważa elegancka szklana tafla i prosty "krój" budynków.
Bo jest sobota
I nie musiałam wstawać o 6
Ale o 7 nie chciało mi się już spać
Więc mam więcej czasu.
Bo rodzice zrobili zakupy.
Bo na śniadanie zjadłam naleśnika z jogurtem naturalnym, otrębami, jagodami i bananem.
Bo biegałam.
Bo mimo, że nie miałam na to ochoty - zaczęłam sprzątać. I tak się rozkręciłam, że sprzątnęłam więcej niż zamierzałam.
Bo podczas porządków słuchałam fantastycznego wywiadu Łukasza Jakubiaka z Beatą Pawlikowską.
Bo wczoraj byłam w bibliotece i mam stosik ciekawych książek do przeczytania.
Bo przez ostatnie dwa dni jeździłam rowerem do szkoły
I dzięki temu spotkałam dwie osoby, które bardzo lubię, a których nie widziałam od ponad miesiąca.
Bo zaraz pójdę na rolki.
A potem będę robić zdjęcia na parafialnym festynie.
Bo jutro odwiedzi mnie mój najlepszy kuzyn.
Bo mam wymarzone czarne szpilki!
I nową rozkloszowaną spódnicę za 7 zł.
A w Rossmanie znowu jest promocja -49%, więc mam nowy eyeliner.
Bo kupiłam bilety do Wilna!
A w czwartek idę na oczekiwane przeze mnie od kilku miesięcy Dziady cz.3 z Bartoszem Porczykiem w roli Konrada < 3
I jestem już zupełnie spłukana.
Ale będę pracować na meczu WKS Śląsk - Legia Warszawa, więc w drodze do domu może być ciekawie.
Bo już prawie skończyłam wpis z Frankfurtu.
Bo mama zrobiła pierogi ruskie.
Bo zapowiada się świetna impreza dzisiaj wieczorem.
A jutro wciąż jest weekend!
Życie jest piękne.
edit: Właściwie nie wiem, po co to napisałam. Po prostu w drodze do sklepu zalała mnie fala wdzięczności i zaraz po tym jak kupiłam pół kilo sera białego postanowiłam ją spisać. Może kiedyś, jak będę starą zgryźliwą i zmęczoną życiem kobietą, to to zobaczę i przypomnę sobie, że kiedyś cieszyły mnie takie błahostki.
Chociaż wolałabym, żeby moja reakcja była raczej taka: "Uf, może i mam swoje lata, ale cała reszta się nie spełniła."
edit: Właściwie nie wiem, po co to napisałam. Po prostu w drodze do sklepu zalała mnie fala wdzięczności i zaraz po tym jak kupiłam pół kilo sera białego postanowiłam ją spisać. Może kiedyś, jak będę starą zgryźliwą i zmęczoną życiem kobietą, to to zobaczę i przypomnę sobie, że kiedyś cieszyły mnie takie błahostki.
Chociaż wolałabym, żeby moja reakcja była raczej taka: "Uf, może i mam swoje lata, ale cała reszta się nie spełniła."
Gdyby nie kwitnące kasztany i co chwilę pojawiające się na blogach teksty o maturze, zapomniałabym o jej istnieniu. I tak nie będę zwolniona z lekcji, podczas gdy trzecioklasiści będą się męczyć w hali sportowej. Ale że za rok też mnie to czeka, to postanowiłam zebrać wszystko, co pojawia się teraz na blogach na temat "egzaminu dojrzałości". Przejrzę sobie te wskazówki i "uspokojenia" za rok. A jeśli należysz do szczęśliwców, którzy jutro ubiorą białą koszulę i masz ochotę coś poczytać przed snem - to również zapraszam do pierwszej na tym blogu Linkoteki - czyli spisu linków, które polecam.
Jeśli lubicie historyczne klimaty i będziecie kiedyś w Hesji, koniecznie musicie wstąpić do Marburga! Monumentalne gotyckie budowle i kilkaset malowniczych domków w stylu Holzfachwerk tworzą wspaniałą, nieco bajkową atmosferę.
Wysiadamy przed ogromnym budynkiem.
Myślę: "Oj, czuję, że będzie dużo chodzenia i pewnie nie zdążę wszystkiego zobaczyć w półtora godziny". Pół godziny później nie wiem co robić. Czemu? Napiszę na końcu. Teraz zapraszam na krótką wycieczkę.
Dawno temu oświadczyłam na facebooku, że jeśli mój fanpage polubi 100 osób, to dodam tak zwany TAG. Wciąż śmieszy mnie ta nazwa. Widziałam to już na kilku blogach: "TAG: what's in my bag.", "TAG: 20 nieznanych faktów o mnie". Idea (chyba) polega na tym, że ktoś wymyśla temat, a inni, jak nie mają aktualnie innego pomysłu, albo po prostu TAG im się podoba, to piszą na ten temat. Długo nieprzychylnie patrzyłam na te "kreatywne" wpisy, bo po prostu mnie nudziły. Ale jak to świetnie opisała kiedyś Monika z BlackDresses- Wszystko dzieje się na zmianę. I tak o to jesteście świadkami pierwszego TAGu na tym blogu. Nazwałam go "12x3xJA". Nazwa świadczy oczywiście o mojej matematyczno-narcystycznej naturze.
Zadanie polega na dokończeniu 12 banalnych słów na trzy, niekoniecznie powiązane sposoby.
Wiedziałam, że kiedyś do tego
dojdzie. O moją uwagę i sympatię walczą, od kiedy tata przestał
mnie odprowadzać do szkoły. Obu ich bardzo lubię i cenię. Aczkolwiek nie kryję, że
czasem mam któregoś z nich porządnie dosyć. A teraz każą mi
wybrać. Jednego. „Trójkąty nie są dla mnie” usłyszałam od
T. Serce mnie boli, ale ich decyzja. Proszę bardzo, niech mnie
przekonują! Debatę czas zacząć!
Piszę piórem. Lubię to uczucie, gdy muszę wymienić nabój, bo wiem, że znowu dużo napisałam. Mam dowód na papierze, że zrobiłam coś dobrego dla siebie – skończyłam wypracowanie w obcym języku, notowałam, planowałam, podsumowywałam, albo „szkicowałam” nowy wpis. Od początku liceum wrzucam większość zużytych nabojów do ozdobnego woreczka. Jest ich już tam ponad 70. Z jednej strony – wow, tyle słów, cyfr, marzeń, informacji, planów. Z drugiej – ten woreczek uświadamia mi, jak szybko upływa czas. Przecież dopiero co skończyłam gimnazjum, kupiłam nowe różowe pióro i zapisałam pierwszy temat na pierwszej lekcji języka polskiego w szkole średniej. (Do dziś go pamiętam, bo nie był zbyt optymistyczny: Matura 2015.). Tym jednym nabojem zaczęłam nowy rozdział w życiu. A dziś woreczek jest już prawie pełny.
Fabryka Endorfin miała być szczęśliwym blogiem. Bez ograniczeń typu: minimum 500 słów, zabawna puenta, zdjęcie wielkości akapitu, które je poprzedza; krótki tytuł, tylko tematy na czasie. Czyste szczęście. Ale ile można pisać o szczęściu? I właściwie jak, jeśli jest się młodszym 8,76 razy od firmy produkującej czekoladę, która leży obok?
Przecież podobno w tym wieku nie ma się pojęcia o życiu. Za mało wychowanych dzieci i przeczytanych cytatów Paulo Coelho :/
Więc zaczęłam pisać po prostu o tym co lubię (czyli daje szczęście). Dlatego przewijają się tu teksty o tym co widziałam, gdzie byłam, co jadłam i że jest fajnie. Czasem wpis składa się z kilkudziesięciu zdjęć, czasem jest to przepis, recenzja, albo relacja z podróży. A teraz przewińcie stronę trochę w dół i zobaczcie, które wpisy są najczęściej czytane. 3/5 dotyczą blogów. (Nawiasem mówiąc: Wciąż nie wiem dlaczego To miejsce na mapie się tak wybiło - przez kilka dni nie miało tytułu, wstęp ma 4 akapity, zdjęcia wyjątkowo nie są moje). Wyciągnęłam wnioski. Dzisiaj znowu poobserwujemy blogosferę. Dokładniej jej damską część.
Dzisiejszy wpis jest kontynuacją tego sprzed dwóch miesięcy. Tamten miał być o ludziach, dlatego blogom poświęciłam tylko mały akapicik wyróżniając te podróżnicze. Ale że inne też są fajne i mogą pozytywnie wpłynąć na życie spróbuję udowodnić dzisiaj. (Znowu czuję się jakbym pisała wypracowanie maturalne ;)
Muzeum Techniki- mniej zachęcającego połączenia słów chyba nie da się wymyślić, a jednak "zwiedzałam" je aż do zamknięcia i opuszczałam z dużym niedosytem, bo dwie i pół godziny to zdecydowanie za mało, żeby zobaczyć kilkaset pociągów, statków, samolotów i innych maszyn z różnych epok i krajów, a potem jeszcze pobawić się w Spectrum.
Jak już o czymś piszę i w ogóle mam czelność doradzać ludziom na swoim niedorosłym pastelowym blogu, to chociaż chcę podawać informacje sprawdzone i pisać o rzeczach, które nie tylko fajnie wyglądają, ale którymi faktycznie żyję. Tak jest z zasadą pięciu osób. Bardzo często przekonuję się o jej pozytywnym działaniu. Dlatego miałam nadzieję, że pomoże mi też w sferze mojego życia, w której mam ostatnio małe problemy. Tej na "M".
Wszechobecnej, budzącej ambiwalentne uczucia matematyce.
Znalezienie 5 osób, które ogarniają ten przedmiot nie było trudne. Większość moich przyjaciół to mądrzy ludzie, niemający większych problemów z cyferkami. Pewnie tylko dzięki nim wciąż wierzę, że pięknie napiszę maturę z matematyki rozszerzonej, żeby móc dostać się na... prawo i nie mieć więcej do czynienia z królową nauk.
Ale ostatnio mi nie wystarczyli. 3 jedynki pod rząd uznałam za znak. Czyżby moi genialni przyjaciele byli za mało genialni? Może potrzebuję towarzystwa jakiegoś geniusza, profesora, najlepiej noblisty?
śniadanie weekendowe- jaglane racuchy i bułeczki owsiane +wtf diety?!
By Marta Deląg - 23:10
Proszę państwa, mamy piękny sobotni poranek! Nic nie zmusza do zerwania się z łóżka i połknięcia w biegu kanapki z szynką. Także dziś chleb możemy sobie odpuścić i sprawić by ten najważniejszy posiłek w ciągu dnia był inny, smaczniejszy i pożywniejszy. A że czas mnie nie goni, mogę odejść od zasady Mojej Minimalistycznej Kuchni - zużyć więcej składników niż 4 i dłużej posiedzieć przy "garach".
Ostatnio zrobiłam 30 i byłam z siebie taka dumna. Ale teraz cały tydzień ćwiczyłam, więc spróbuję 40. Bez przymusu. Spałaś 4,5 godziny, miałaś ciężki dzień. Nie musisz. Właściwie to chyba za dużo. Za wysoko postawiłaś poprzeczkę. Sukcesem jest już to, że więcej pływasz, niż się bawisz. W styczniu większość czasu nurkowałaś wpadając na dziwne pomysły, a przepłynęłaś może 15 basenów.
Wykorzystuję 100 % swojej doby. Ma szkielet, na którym się opieram, ale wystrzegam się rutyny. Szkieletem mojego dnia nazywam nawyki i rytuały, które pomagają mi się lepiej zorganizować.
Śpię fazami. Zasypiam o 24 (w masce), wstaję o 6. Wyłączam budzącą mnie I need a minute, zakładam ciepłe, różowe kapcie oraz jeszcze bardziej różowy szlafrok i już nie mam wymówki, że zimno, więc zostanę pod kołdrą. Rano mam mnóstwo energii i chęci, bo wiem, że zaraz zjem pyszne śniadanie. Ale najpierw piję wodę z cytryną i imbirem.
Nie planowałam osobnego wpisu z tego wyjazdu. Nie zobaczyłam satysfakcjonującej liczby miejsc, a zdjęcia wyszły trochę smutne. Jednak gdy wczoraj chciałam pooglądać zdjęcia ze Szwajcarii, przypomniałam sobie, że zaginęły na popsutym dysku, który został wymieniony na nowy, piękny, świecący oraz bardzo czysty. I właśnie w takich chwilach doceniam moją Fabrykę Endorfin- archiwum pięknych chwili.
Ilość opublikowanych postów w tym roku przeraża. Spokojnie, ja żyję i mam się dobrze. Żyję marzeniami o wakacjach, ale jednocześnie staram się jak najlepiej wykorzystać wolny czas i "gdzieś bywać". Przez tydzień mieszkałam w Górach Sowich zmniejszając kilkukrotnie moje życiowe obroty. Wróciłam, żeby następnego dnia znów wrócić w tamte okolice. Wałbrzych najlepsze lata ma już za sobą. Wraz z zamknięciem kopalń znacznie podupadł ekonomicznie.
Na szczęście postanowiono wykorzystać te ograbione z węgla dziury w ziemi i od listopada wraz z budynkami starej kopalni stanowią Centrum Nauki i Sztuki.
Ostatnio usłyszałam zdanie, które chodzi za mną już od tygodnia.
"Jesteś średnią osób, z którymi najczęściej przebywasz"
Odnosi się to zarobków, stylu życia, języka, wagi, poglądów... właściwie wszystkiego. I zauważyłam, że tak faktycznie jest. Kiedy rok temu usłyszałam słowo "beka" stwierdziłam, że nigdy go nie użyję, bo brzmi strasznie. Ale gdy wszystkie bliskie mi osoby (po za rodziną na szczęście) miały BEKĘ, to nawet nie zauważyłam, gdy też miałam.
I się zaczęło, fajerwerki, krzyki na balkonie i przespany 1 stycznia. Wszyscy już dawno Cię zapomnieli, a ja pozwolę Ci być jeszcze przez chwilę w centrum uwagi. No, 2014, czas Cię przejrzeć. Przelotnie, bez głębokich rozmyślań (je zostawiłam w notesie), instagramowo. ( Więcej zdjęć na moim profilu, który znajdziecie klikając tu, albo na "ikonkowej liście" gdzieś z prawej strony bloga)