To był bardzo intensywny
rok. A przy tym bardzo harmonijny. To jedna z moich najważniejszych zasad
życiowych, żeby pracować ciężko, ale pozwalać sobie na równie „intensywny” odpoczynek
pełen przyjemności. Przeglądając zdjęcia z tego roku widzę, jak bardzo
doceniałam małe rzeczy.
Setki zdjęć na rowerze w słoneczny dzień, z książką nad
jeziorem, w hamaku, na spacerze w nowym miejscu, lodów, pflamkuchen i
muellermilch. Utrzymywałam się za 450 euro miesięcznie. Tyle kosztowały mnie
najszczęśliwsze miesiące mojego życia, czyli znaczniej poniżej średniej
wydatków w Berlinie. Większość rzeczy sprawiających mi radość kosztowała mniej
niż 2 euro, albo była darmowa.
2 wyjazdy na Majorkę
Brzmi super? A jeszcze
lepiej, gdy za nocleg w miejscach z najlepszym widokiem na wschód słońca nie
płacisz nic, a za loty średnio 10 euro. Wyobrażałam sobie nudną wyspę pełną
kurortów dla niemieckich emerytów, i to oczywiście też można znaleźć, ale poza
tym są piękne plaże, góry, dzikie zwierzęta, jaskinie, klify. Na pewno polecę
tam jeszcze nie raz, bo wciąż jest wiele do zobaczenia.
Praca
To był zdecydowanie rok
pracy. Zaczęłam w marcu, pracuję nadal. Jedyną przerwę miałam w sierpniu kiedy
szukałam stażu i musiałam czekać do września na onboarding. Ale nawet wtedy
czasem wpadałam do mojej trzeciej pracy oprowadzać turystów na Segwayach.
Ludzie
Mieszkanie w akademiku
pozwoliło mi poznać większość Erasmusów (łącznie przed dwa semestry ok. 100) i
mimo, że ze zbyt wieloma się nie zaprzyjaźniłam na tyle, żeby nadal być w
ciągłym kontakcie, to dowiedziałam się o świecie, krajach i kulturach więcej
niż przez całe życie z książek. Na uczelni i w pracy za to miałam kontakt z
emigrantami, którzy byli w Niemczech już dłużej.
Poza tym nie poniosłam
zbyt wielu strat wśród starych przyjaciół z Polski, a trochę się tego
obawiałam. Poznałam też nowych, świetnych ludzi już po powrocie; na studiach i w nowej pracy.
podsumowując ten rok, nie mogę pominąć osoby, która w ogromnym stopniu przyczyniła się do tego,
że był tak wspaniały; która wspierała w trudnych momentach i świętowała te
dobre. I, mimo że nasze drogi się w pewnym momencie rozeszły, nie skreśla to
wszystkich pięknych momentów, a ja staram się nie traktować tego, jako porażki,
tylko jak powrót ze wspaniałej podróży, z której zostały wspomnienia i
doświadczenia.
Auto-stop
ASR był moim noworocznym
postanowieniem. Niestety nie dostałam się. Z zazdrością oglądałam relację, ale
żeby nie pozostać całkiem bezczynną, pojechałam stopem z D. na wesele. Z
Berlina pod granicę z Białorusią i z powrotem. Poza tym stopowałam kilka razy
na krótkich odcinkach (na Majorce, w Bawarii (bo tak się zapatrzyliśmy w Alpy,
że przegapiliśmy ostatni autobus), a nawet w Berlinie (kiedy nie chciało nam
się po ciemku schodzić z Teufelberg).
Porzuciłam ten szkic. Pewnie mama mnie zagoniła do lepienia pierogów. Ale kiedyś wrócę i go dokończę.
0 komentarze