Ile może się wydarzyć w jeden rok? Podsumowanie 2019.

By Marta Deląg - 20:39



2019 to był jakiś kosmos. Jak zwykle, rok podzielił się na dwie zupełnie różne części. Wiedziałam, że pierwsza połowa musi być ekstremalnie produktywna i intensywna, żeby druga stała się najprzyjemniejszą zimą mojego życia. Będzie trochę przechwalania się, ale no, wybaczcie, jestem z tych 12 miesięcy tak cholernie dumna.

PRACA
Miałam ją rzucić kilka razy, żeby skupić się na skończeniu jednych studiów i przetrwaniu drugich, ale zostałam do końca sierpnia. Trafiłam do świetnego teamu, dużo się nauczyłam, wykorzystywałam języki, czułam się doceniana i dostawałam jedzenie. Nic dziwnego, że wciąż wypowiadam się o BD w samych superlatywach. Rozstanie z ludźmi, których widziałam codziennie przez rok, nie było łatwe. Dzięki pracy teraz nie muszę „klepać biedy na emigracji”. Poza tym pomagała mi się zorganizować oraz poprawiała mój humor i samoocenę w kryzysowych sytuacjach.

STUDIA
Jeśli o kryzysowych sytuacjach mowa… Drugi rok prawa nie należał do najłatwiejszych. Tuż po obronie czekały mnie 4 egzaminy z całego roku. Czasu na naukę miałam bardzo mało, ale zadziałała moja ulubiona metoda wspólnego uczenia się. Zdanie wszystkiego w pierwszym terminie świętowałam całe wakacje. Rok skończyłam z bardzo słabą średnią, ale wolnym wrześniem.

OBRONA
W przeciwieństwie do prawa, ostatni semestr zarządzania był banalny. Jedyny problem stanowiło napisanie licencjatu. Bardzo dużo o nim mówiłam, ale niewiele pisałam. Kiedy wróciłam z majówki, miałam zaledwie 13 stron i 3 tygodnie na oddanie pracy, albo wizję obrony we wrześniu. Z perspektywy czasu dziwię się sobie, że tak bardzo mnie ten proces męczył i że nie potrafiłam się za to zabrać wcześniej.
Na obronę się spóźniłam, ale wyszłam z piątką na dyplomie.


ERASMUS
Wspomniany wcześniej dwa razy „wolny wrzesień” był moją główną motywacją do ciężkiej pracy w pierwszej połowie roku. Powodem był wyjazd na Erasmusa do wymarzonej i wywalczonej Walencji. Pobyt w Hiszpanii okazał się być jeszcze lepszym niż się spodziewałam. Przez pierwsze tygodnie nie mogłam uwierzyć, że naprawdę mieszkam tak blisko morza i że wszędzie rosną palmy!
Trochę czasu zajęło mi znalezienie balansu, ale obecnie prowadzę idealne życie. Mam czas na czytanie w parku, bieganie w porcie, modlitwę na plaży, imprezę w środku tygodnia, utrzymywanie międzynarodowych znajomości, codzienne gotowanie. Poza tym, 2 z 6 przedmiotów, na które uczęszczam bardzo mnie zainteresowały i rozważam specjalizowanie się w nich.


WYJAZDY
Podróże w pierwszej połowie roku były moją formą chwilowej ucieczki od wypełnionego po brzegi kalendarza i kursowania pomiędzy pracą, a uniwersytetami.
W styczniu, po zdanych egzaminach pojechałam z przyjaciółmi na narty.
Na przełomie lutego i marca poleciałam z przyjaciółmi na Sycylię -  tańczyliśmy w środku nocy do muzyki z Ojca Chrzestnego na głównym placu w Palermo, zajadaliśmy cannoli i odwiedziliśmy urocze Cefalu.
Miesiąc Później w poszukiwaniu słońca polecieliśmy na Maltę – malutkiego państwa, w którym mówią w dziwnym języku i wszystko jest zbudowane z piaskowca. W dzień zwiedzaliśmy Maltę oraz Gozo, a nocami udawaliśmy, że jest wystarczająco ciepło, żeby pić wino na tarasie na dachu.
W majówkę miałam pisać licencjat, ale niespodziewanie udało mi się dostać na Auto Stop Race. O tym wyjeździe mogłybyśmy opowiadać z Kaliną długo, ale spróbuję streścić go do kilku zdań. Spałyśmy w McDonaldsie, policja zgarnęła nas z bramek i zawiozła na stację kolejową, pierwszy raz jechałam na pace, widziałyśmy Olimp, rozmawiałyśmy po rosyjsku (nie umiemy) i chińsku (Kalina umie), jeden Grek zaproponował nam dom 30 metrów od morza, inny pokłócił się o mnie z kumplem w barze, w którym chciałyśmy przeczekać noc, ale w końcu stwierdził, że „friends over women”. Spontanicznie wybierałyśmy miejsca, do których chcemy pojechać. Zdobyłyśmy zamki w Salonikach, Janinie i Patras. Prawie nie zdążyłyśmy na samolot do Polski z Korfu, bo był strajk promu.

Tyle o drodze, ale na ASR jeździ się też dla celu, czyli kilku dni nad morzem w towarzystwie tysiąca innych autostopowych świrów. Spaliśmy w namiotach, odkrywaliśmy wyspę Evia na rowerach, jedliśmy dużo chleba z oliwą (J, jeśli to czytasz, pozdro! ;)) i trochę bardziej wykwintnych rzeczy. Nocami imprezowaliśmy na basenie i na plaży, a w dzień ratowaliśmy się litrami frappe.
W czerwcu walczyłam o przetrwanie, a w lipcu wyjechałam na pierwsze od bardzo dawna wakacje z rodzicami. Zrobiliśmy objazdówkę po Chorwacji. Zachwycaliśmy się Plitwickimi Jeziorami. Zobaczyliśmy Trogir, Split, Zadar. Bardzo polubiłam nurkowanie.
W sierpniu pojechałam na pierwszy w życiu płatny urlop (wspaniałe uczucie!), na żagle (jeszcze wspanialsze!) na Mazury. Pierwszy raz w tym roku zwolniłam. Mimo że żyłam z 6 innymi osobami na łodzi, mogłam w końcu pogadać ze sobą. Żeglowanie tak bardzo mi się podobało, że obecnie nie ma dnia, żebym nie myślała, jak wiosną popływać w Walencji.


We wrześniu przeprowadziłam się do Walencji. Pierwsza wycieczka była do Alicante i Różowego Jeziora (któremu trzeba trochę pomóc w Lightroom'ie, żeby było różowe). Później pożyczyliśmy auto i zobaczyliśmy okoliczne plaże, gorące (z nazwy) źródła, jeziora oraz uroczą Peniscolę. W inny weekend pojechaliśmy do położonego obok Walencji, bardzo kolorowego Portu Saplaya.
W październiku wybrałam się z koleżankami na Ibizę. Spacerowałyśmy po klifach i znalazłyśmy idealną plażę. Byłyśmy też na dwóch nie najlepszych imprezach. Prawie nie pojechałam (bo zaspałam, na szczęście to Hiszpania i wyjechaliśmy i tak prawie godzinę później) na wycieczkę do winiarni Raquena, która wbrew pozorom, okazała się być całkiem edukacyjna. Innego dnia zdobyliśmy pobliską górę El Garbi.
W listopadzie pierwszy raz podczas tego Erasmusa opuściłam Hiszpanię i poleciałam z dziewczynami na Lizbony. Zajadałyśmy się pastel de nata i spalałyśmy je, wchodząc na Lizbońskie wzniesienia, żeby podziwiać widoki. Pojechałyśmy też do Sintry i tam zdobyłam 4 zamki.
W grudniu poleciałam do Polski na Święta. W końcu spotkałam się rodziną i przyjaciółmi. Po bardzo intensywnym tygodniu pełnym spotkań pojechałam nad polskie morze (pierwszy raz od jakichś 10 lat!) i tam w gronie przyjaciół przywitałam Nowy Rok.


Podsumowując, w roku 2019 wszystkiego było dużo. Dużo nauki, pracy, imprez, wyjazdów, modlitwy, nowych znajomości, starych znajomości. Kluczem, w moim przypadku, jest zrównoważenie tego wszystkiego – im więcej obowiązków, tym więcej przyjemności. Staram się wycisnąć z życia jak najwięcej, póki mam na to siłę i chęci. Dzisiaj mogę powiedzieć, że to był zdecydowanie najlepszy rok mojego życia. „Najlepszość” mierzę tym, co jest dla mnie ważne obecnie. Być może za kilka lat bardziej od satysfakcjonującej pracy, szalonych pomysłów, wspaniałych przyjaciół, częstych wyjazdów, czy życia pod palmami, będzie uszczęśliwiać mnie prowadzenie własnej firmy albo założenie rodziny. Albo święty spokój. I też będzie fajnie.

  • Share:

You Might Also Like

0 komentarze