Są takie dni, gdy wszystko się udaje. Mleko się nie przypala, znajdujesz gaz pieprzowy, który zgubiłaś pół roku temu, mimo że wcale go nie szukałaś. Wchodzisz na statystyki bloga i okazuje się, że ktoś na niego wchodzi, nawet gdy ty tego nie robisz. Ba, dostajesz bardzo miły komentarz od jednej z (twoim zdaniem) najlepszych polskich blogerek, a na ktoś inny nominuje Fabrykę blogiem miesiąca.
Ludzie zapominają, że cię nie lubią i stos książek "do przeczytania" rośnie, bo zamiast spędzać wieczory z Margo, Kmicicem, Marilyn i Cathy, przegadujesz je z żywymi ludźmi.
Nawet gdy próbujesz związać włosy w niedbały kok, z zaskoczeniem stwierdzasz, że masz na głowie kokardkę!
Ale ile może potrwać taki stan?
Pozorne szczęście robi się nudne, wręcz męczące. Nic już nie cieszy. Superexstrafantasttycznaogromna pufa, na którą tyle czekałaś jest po prostu pufą. Nowy płaszczyk nigdy już nie wywoła takiej radości, jak wtedy gdy go kupiłaś.
Ktoś polubił twoje zdjęcie? Fajnie. Oby było więcej lajków niż ostatnio, bo wstyd.
W końcu nie wyglądasz jakbyś była w czwartym miesiącu ciąży? Spoko, weź mi hamburgera, a frytki na spółę.
Nie da się bez przerwy cieszyć. Alkohol też przestaje kiedyś działać. I kapcaniejesz.
W wakacje, kiedy niczego mi nie brakowało potrafiłam, mimo pięknej pogody, nie wyjść przez cały dzień z domu. Na każdy posiłek jeść płatki i oglądać po sześć odcinków serialu, który w dodatku ucina się w połowie. (Nie wiem, czy powinnam za to obrazić się, czy podziękować twórcom "Rezydencji".) Nawet gdy się brałam za coś pożytecznego to zasypiałam, albo dziwnym trafem łapałam się na przewijaniu facebookowej tablicy. Dwudziestyszósty raz tego dnia. Do tego nagłe ataki smutku, wspomnień, znudzenia, zamulania, samotności.
Ale z doliny znowu można wejść na górę. Chce się rano wstać i zrobić omlety. Przedmioty martwe stają się mniej złośliwe, a nawet gdy coś nie wychodzi, to obchodzi mnie to jak pogłowie bydła w Maroko.
Czasem jest dobrze, czasem źle. Pod wozem, na nim. Wysoko. Nisko. Taka sinusoida.
I tym skojarzeniem płynnie przechodzę do tytułowej bohaterki tego wpisu. MATEMATYKA. Ona nie daje mi szczęścia. Chyba, że wychodzi mi dobry wynik. Ale zazwyczaj nie wychodzi. Daje mi harmonię.
Bo gdy na mojej buzi pojawi się już podkówka z powodu złej oceny, żadnego pomysłu, czy ujemnej delty, to już nie jest perfekcyjnie i od początku mogę się cieszyć. Bo pogoda jest ładna. Bo happysad wypuścił nową piosenkę. Bo w końcu graliśmy na wfie w siatkę.
Bo następna matematyka dopiero jutro.
5 komentarze
Szkoda że nie da się obserwować tego bloga przez fbl, bo potem musze nadrabiać zaległości :(
OdpowiedzUsuńNom, szkoda :(
OdpowiedzUsuńAle może tam wrócę
A na razie Fabryka dorobiła się fanpage :)
https://www.facebook.com/pages/Fabryka-Endorfin/1513235975589401
super post :-)
OdpowiedzUsuńFajny post, duzo optymizmu i warto tu wracac zeby czytac nastepne artykuly :)
OdpowiedzUsuńKurcze, uwielbiam Twoje posty, zawsze są tak dopracowane i genialnie napisane!
OdpowiedzUsuńI gratuluję komentarza od Ani :))