2019 to był
jakiś kosmos. Jak zwykle, rok podzielił się na dwie zupełnie różne części.
Wiedziałam, że pierwsza połowa musi być ekstremalnie produktywna i intensywna,
żeby druga stała się najprzyjemniejszą zimą mojego życia. Będzie trochę przechwalania się, ale no, wybaczcie, jestem z tych 12 miesięcy
tak cholernie dumna.
PRACA
Miałam ją rzucić
kilka razy, żeby skupić się na skończeniu jednych studiów i przetrwaniu
drugich, ale zostałam do końca sierpnia. Trafiłam do świetnego teamu, dużo się
nauczyłam, wykorzystywałam języki, czułam się doceniana i dostawałam jedzenie.
Nic dziwnego, że wciąż wypowiadam się o BD w samych superlatywach. Rozstanie z
ludźmi, których widziałam codziennie przez rok, nie było łatwe. Dzięki pracy
teraz nie muszę „klepać biedy na emigracji”. Poza tym pomagała mi się
zorganizować oraz poprawiała mój humor i samoocenę w kryzysowych sytuacjach.
STUDIA
Jeśli o
kryzysowych sytuacjach mowa… Drugi rok prawa nie należał do najłatwiejszych. Tuż
po obronie czekały mnie 4 egzaminy z całego roku. Czasu na naukę miałam bardzo
mało, ale zadziałała moja ulubiona metoda wspólnego uczenia się. Zdanie
wszystkiego w pierwszym terminie świętowałam całe wakacje. Rok skończyłam z
bardzo słabą średnią, ale wolnym wrześniem.
OBRONA
W przeciwieństwie do prawa, ostatni semestr zarządzania był banalny. Jedyny
problem stanowiło napisanie licencjatu. Bardzo dużo o nim mówiłam, ale niewiele
pisałam. Kiedy wróciłam z majówki, miałam zaledwie 13 stron i 3 tygodnie na
oddanie pracy, albo wizję obrony we wrześniu. Z perspektywy czasu dziwię się
sobie, że tak bardzo mnie ten proces męczył i że nie potrafiłam się za to
zabrać wcześniej.
ERASMUS
Wspomniany
wcześniej dwa razy „wolny wrzesień” był moją główną motywacją do ciężkiej pracy
w pierwszej połowie roku. Powodem był wyjazd na Erasmusa do wymarzonej i
wywalczonej Walencji. Pobyt w Hiszpanii okazał się być jeszcze lepszym niż się
spodziewałam. Przez pierwsze tygodnie nie mogłam uwierzyć, że naprawdę mieszkam
tak blisko morza i że wszędzie rosną palmy!
Trochę czasu
zajęło mi znalezienie balansu, ale obecnie prowadzę idealne życie. Mam czas na
czytanie w parku, bieganie w porcie, modlitwę na plaży, imprezę w środku
tygodnia, utrzymywanie międzynarodowych znajomości, codzienne gotowanie. Poza
tym, 2 z 6 przedmiotów, na które uczęszczam bardzo mnie zainteresowały i
rozważam specjalizowanie się w nich.
WYJAZDY
Podróże w
pierwszej połowie roku były moją formą chwilowej ucieczki od wypełnionego po
brzegi kalendarza i kursowania pomiędzy pracą, a uniwersytetami.
W styczniu,
po zdanych egzaminach pojechałam z przyjaciółmi na narty.
Na przełomie
lutego i marca poleciałam z przyjaciółmi na Sycylię - tańczyliśmy w środku nocy do muzyki z Ojca
Chrzestnego na głównym placu w Palermo, zajadaliśmy cannoli i odwiedziliśmy
urocze Cefalu.
Miesiąc
Później w poszukiwaniu słońca polecieliśmy na Maltę – malutkiego państwa, w
którym mówią w dziwnym języku i wszystko jest zbudowane z piaskowca. W dzień
zwiedzaliśmy Maltę oraz Gozo, a nocami udawaliśmy, że jest wystarczająco
ciepło, żeby pić wino na tarasie na dachu.
W majówkę
miałam pisać licencjat, ale niespodziewanie udało mi się dostać na Auto Stop Race. O tym wyjeździe
mogłybyśmy opowiadać z Kaliną długo, ale spróbuję streścić go do kilku zdań.
Spałyśmy w McDonaldsie, policja zgarnęła nas z bramek i zawiozła na stację
kolejową, pierwszy raz jechałam na pace, widziałyśmy Olimp, rozmawiałyśmy po
rosyjsku (nie umiemy) i chińsku (Kalina umie), jeden Grek zaproponował nam dom
30 metrów od morza, inny pokłócił się o mnie z kumplem w barze, w którym
chciałyśmy przeczekać noc, ale w końcu stwierdził, że „friends over women”.
Spontanicznie wybierałyśmy miejsca, do których chcemy pojechać. Zdobyłyśmy
zamki w Salonikach, Janinie i Patras. Prawie nie zdążyłyśmy na samolot do
Polski z Korfu, bo był strajk promu.
Tyle o
drodze, ale na ASR jeździ się też dla celu, czyli kilku dni nad morzem w
towarzystwie tysiąca innych autostopowych świrów. Spaliśmy w namiotach,
odkrywaliśmy wyspę Evia na rowerach, jedliśmy dużo chleba z oliwą (J, jeśli to
czytasz, pozdro! ;)) i trochę bardziej wykwintnych rzeczy. Nocami
imprezowaliśmy na basenie i na plaży, a w dzień ratowaliśmy się litrami frappe.
W czerwcu
walczyłam o przetrwanie, a w lipcu wyjechałam na pierwsze od bardzo dawna
wakacje z rodzicami. Zrobiliśmy objazdówkę po Chorwacji. Zachwycaliśmy się
Plitwickimi Jeziorami. Zobaczyliśmy Trogir, Split, Zadar. Bardzo polubiłam
nurkowanie.
W sierpniu
pojechałam na pierwszy w życiu płatny urlop (wspaniałe uczucie!), na żagle
(jeszcze wspanialsze!) na Mazury. Pierwszy raz w tym roku zwolniłam. Mimo że
żyłam z 6 innymi osobami na łodzi, mogłam w końcu pogadać ze sobą. Żeglowanie tak
bardzo mi się podobało, że obecnie nie ma dnia, żebym nie myślała, jak wiosną
popływać w Walencji.
We wrześniu
przeprowadziłam się do Walencji. Pierwsza wycieczka była do Alicante i Różowego
Jeziora (któremu trzeba trochę pomóc w Lightroom'ie, żeby było różowe). Później
pożyczyliśmy auto i zobaczyliśmy okoliczne plaże, gorące (z nazwy) źródła, jeziora
oraz uroczą Peniscolę. W inny weekend pojechaliśmy do położonego obok Walencji,
bardzo kolorowego Portu Saplaya.
W
październiku wybrałam się z koleżankami na Ibizę. Spacerowałyśmy po klifach i
znalazłyśmy idealną plażę. Byłyśmy też na dwóch nie najlepszych imprezach.
Prawie nie pojechałam (bo zaspałam, na szczęście to Hiszpania i wyjechaliśmy i
tak prawie godzinę później) na wycieczkę do winiarni Raquena, która wbrew pozorom,
okazała się być całkiem edukacyjna. Innego dnia zdobyliśmy pobliską górę El
Garbi.
W listopadzie pierwszy raz podczas tego Erasmusa opuściłam Hiszpanię i poleciałam z
dziewczynami na Lizbony. Zajadałyśmy się pastel de nata i spalałyśmy je, wchodząc na Lizbońskie wzniesienia, żeby podziwiać widoki. Pojechałyśmy też do
Sintry i tam zdobyłam 4 zamki.
W grudniu
poleciałam do Polski na Święta. W końcu spotkałam się rodziną i przyjaciółmi. Po bardzo intensywnym tygodniu pełnym spotkań pojechałam nad polskie morze
(pierwszy raz od jakichś 10 lat!) i tam w gronie przyjaciół przywitałam Nowy Rok.
Podsumowując,
w roku 2019 wszystkiego było dużo. Dużo nauki, pracy, imprez, wyjazdów,
modlitwy, nowych znajomości, starych znajomości. Kluczem, w moim przypadku,
jest zrównoważenie tego wszystkiego – im więcej obowiązków, tym więcej
przyjemności. Staram się wycisnąć z życia jak najwięcej, póki mam na to siłę i
chęci. Dzisiaj mogę
powiedzieć, że to był zdecydowanie najlepszy rok mojego życia. „Najlepszość”
mierzę tym, co jest dla mnie ważne obecnie. Być może za kilka lat bardziej od
satysfakcjonującej pracy, szalonych pomysłów, wspaniałych przyjaciół, częstych wyjazdów, czy życia
pod palmami, będzie uszczęśliwiać mnie prowadzenie własnej firmy albo założenie
rodziny. Albo święty spokój. I też będzie fajnie.
0 komentarze