To był bardzo intensywny
rok. A przy tym bardzo harmonijny. To jedna z moich najważniejszych zasad
życiowych, żeby pracować ciężko, ale pozwalać sobie na równie „intensywny” odpoczynek
pełen przyjemności. Przeglądając zdjęcia z tego roku widzę, jak bardzo
doceniałam małe rzeczy.
Lubię, gdy ludzie się chwalą. Nie popieram panującego w polskim społeczeństwie kultu skromności, umniejszania swoich dokonań i zazdroszczenia oraz hejtowania tych, którym „się udało”. Cieszę się z sukcesów znajomych i bardzo motywuje mnie, gdy widzę, że ktoś otworzył własną firmę; przebiegł maraton; pojechał w podróż, o której marzę; dostał się na staż do dobrej kancelarii. Po rozmowie z ludźmi, którym „się udaje” zawsze mam więcej zapału do pracowania nad swoimi celami i marzeniami.
Zamiast postanowień robię listę, rzeczy których chcę dokonać. Prawda jest taka, że najpiękniejszych przeżyć, które spotkały mnie w 2017 nie ma nawet na liście. Zacznijmy jednak od rozliczenia tego, co sobie wymyśliłam w styczniu.
1. Języki (angielski, niemiecki, hiszpański)
Od Światowych Dni Młodzieży, bardzo chciałam się zacząć uczyć hiszpańskiego. Kilka słów podłapałam dzięki Panamczykom, których gościła moja parafia. Od drugiego semestru mogłam wybrać sobie język obcy na UWr. Zapisałam się na hiszpański, ale nie przyszłam na pierwsze spotkanie, więc wyrzucili mnie z grupy. Myślałam, że nie zrealizuję tego marzenia szybko, ale wszystko się zmieniło w październiku.
Nie miałam bardziej językowego roku, niż 2017 (a dokładniej jego drugiej połowy). Jestem jedyną Polką na Erasmusie na mojej uczelni. Komunikuję się po angielsku, studiuję po niemiecku, a podsłuchuję rozmowy po hiszpańsku ;)
Coraz więcej rozumiem, składam też proste zdania w tym pięknym języku i chodzę na 3h zajęcia na uczelni. Poza tym tworzę tandem z pewnym Meksykaninem, który chce się w zamian uczyć polskiego.
2. Erasmus
Właśnie! W styczniu wiedziałam, że raczej nie będzie mi dane pojechać na niego w tym roku (przez kłopoty organizacyjne związane ze studiowaniem dwóch kierunków), dlatego wpisałam go na listę z dużym znakiem zapytania. Tak tylko, żebym nie zapomniała, że moją główną motywacją pójścia na studia był dłuższy wyjazd za granicę.
Na wszelki wypadek chodziłam też na wszystkie spotkania organizacyjne i wstępnie się zarejestrowałam. Dostałam się. Wtedy wpadłam na pomysł studiowania eksternistycznie prawa, a zarządzania na normalnych warunkach Erasmusa. Niestety mimo trwającej miesiącami walki z administracją UWr – przegrałam. Ale nie żałuję, że togę założę rok później niż moi znajomi ze studiów. To na pewno nie był stracony semestr, a dzięki temu, że musiałam wziąć całoroczną dziekankę na prawie, mam możliwość zostać w Niemczech kolejne pół roku.
Co prawda po po 3 miesiącach studiowania tylko jednego kierunku i to wcale nie tak intensywnie, jak powinnam – strasznie się rozleniwiłam i tęsknię za dawnym „biegiem”. Dlatego główne postanowienie na rok 2018 – znaleźć pracę.
3. Zdać prawo
Udało się, bez poprawek. Sukces zawdzięczam wysłuchanym modlitwom; tym wszystkim, którzy przewijali się przez mój ogródek o każdej porze dnia i nocy, żeby powtarzać konstę i rzym; pięknej pogodzie, która motywowała mnie do wczesnego wstawania i kolorowania notatek i ekspresowi do kawy.
4. Dostać stypendium na UE
Zakwalifikowałam się na listę z zarządzania, ale paradoksalnie wyższą średnią miałam na prawie i to z tej uczelni postanowiłam pobierać pieniądze. Każdego miesiąca jestem wdzięczna rektorowi, za to, że nie muszę jeść owsianki na każdy posiłek.
5. Przebiec pół-maraton
Ten cel każdego roku pojawia się na mojej liście. I jeszcze go nie zrealizowałam. Co prawda przebiegłam 10 km w Biegu Akademickim i potem znowu w Berlinie, ale mając 17 lat biegałam regularniej niż teraz…
W przyszłym roku się uda! W końcu mam kogoś, kto wyciąga mnie na poranne i nocne bieganie.
Ninebot Wrocław Tours |
6. Praca
Pierwszy raz w życiu pracowałam drugi sezon w tym samym miejscu. Uwielbiam moje miasto i zawsze chciałam być przewodnikiem, dlatego wycieczki na ninebotach to praca stworzona dla mnie. Do tego całe wakacje na świeżym powietrzu, dieta lodowa, wspaniali współpracownicy i szef, który nie utrudniał mi wakacyjnych wyjazdów, na których mogłam wydać, co zarobiłam.
Pisząc ten podpunkt w styczniu, miałam na myśli raczej jakiś staż, pracę związaną z moimi studiami, więc nie do końca mogę go oznaczyć jako zrealizowany, ale było fajnie, a na poważną pracę jeszcze będę miała dużo czasu w życiu.
7. Jeździć autem
Porażka na całej linii. Prowadziłam może 3 razy w tym roku, na krótkich odcinkach. Po pierwsze nie potrzebuję, po drugie się boję. To moja jedyna tak duża fobia w tym momencie. Za każdym razem, kiedy śni mi się, że prowadzę, to albo kogoś rozjeżdżam, albo coś niszczę, albo ściga mnie rosyjska policja…
8. Oddawać krew
Znowu porażka, nie oddałam ani razu. Za to zarejestrowałem się jako dawczyni szpiku.
9. Wpłacać raz w miesiącu na cele charytatywne
Udało mi się to robić mniej więcej raz na dwa miesiące. Jak mnie coś chwytało za serce, to sięgałam po kartę. Może powinnam mieć inny system. Na przykład zawsze pierwszego dnia miesiąca wybierać potrzebującego na siepomaga.
10. Festiwal
Myślałam o Slocie, albo Woodstocku. Nie byłam, a mimo to chcę uznać ten punkt za zrealizowany. W TOP3 tegorocznych przeżyć zdecydowanie znajduje się Auto Stop Race, który wieńczyło właśnie coś w rodzaju festiwalu - setki fajnych ludzi, kemping nad samym morzem, koncerty, warsztaty, imprezy, basen, ogniska - CUDO! Chociaż na pewno nie cieszyłoby to wszystko tak bardzo, gdyby nie to, że dostałyśmy się tam po ponad 2 dniach jazdy 9 różnymi autami, spaniu na stacjach benzynowych, myciu się w umywalkach, maszerowaniu kilkunastu kilometrów z całym dobytkiem na plecach. ASR to wydarzenie, którego nie planowałam, (póki się na nie nie dostałyśmy, miałyśmy mgliste pojęcie, o co w tym chodzi), ale któego nie mogło zabraknąć w moich planach na rok 2018.
Parc de la Ciutadella, Barcelona |
11. Eurotrip III
Termin niezdefiniowany zbyt konkretnie, ale pojawia się, na każdej liście planów od 3 lat. Uważam za zrealizowany, bo odwiedziłam 8 nowych krajów w Europie i jeden w Azji. Po dwóch latach jeżdżenia raczej po północy Europy, w końcu odwiedziłam te cieplejsze rejony. Zawsze chciałam odwiedzić Włochy. Udało się przez przypadek, i to aż 2 razy. Pierwszy raz w maju, podczas wspomnianego wyścigu, postanowiłyśmy się nie ścigać, tylko pojechać, tam gdzie będzie jechał pierwszy złapany kierowca. I tak wylądowałyśmy obok Wenecji, a potem w pięknym Trieście. Drugi raz, gdy kupowałam bilety do Barcelony, okazało się że za tą samą cenę, mogę lecieć z całodniową przesiadką w Bergamo, pod Mediolanem. Btw. bardzo polecam to miasteczko, a loty do niego można znaleźć na prawdę tanio.
Równie mocno polecam Lwów, do którego poleciałyśmy głównie ze względu na ceny. To prawda, niczego sobie nie musiałyśmy sobie tam odmawiać, ale samo miasto też nas zachwyciło - wyglądem, atmosferą i pomysłem na siebie.
Opera we Lwowie |
Przeczytałam podsumowanie roku 2016, gdzie w prawie każdym podpunkcie dziękowałam ludziom za pomoc. W tym roku wygląda to bardziej buconowato, jakby "Berlin uderzył mi do głowy", ale bez mojej rodziny i przyjaciół, nie mogłabym dzisiaj wspominać większości z wymienionych wyżej rzeczy, a także wielu mniejszych, ale sprawiających równie wielką radość jak: statystowanie w filmie, wyjazd w góry ze wspólnotą i zjeżdżanie ze Śnieżki na dupolotach, impreza urodzinowa ze wszystkimi "poprawinami", malibu z sokiem bananowzm, skok z komina, kajaki, motorówka, kina plenerowe, śluby z Miłoszkiem, impreza-niespodzianka na pożegnanie, silent disco, wasze odwiedziny w Berlinie i nasze spotkania we Wrocławiu.
I choć nie jest łatwo utrzymać relacji na wysokim poziomie będąc 300 km od domu, socjalnie ten rok wypada raczej na plus, niż na minus.
Wiadomo, nie wszystko było piękne. Podjęłam kilka głupich decyzji, spieprzyłam kilka rzeczy. Druga połowa roku (nie licząc fantastycznych wyjazdów do Grecji i Izraela) była stagnacją. Od skończenia podstawówki nigdy nie miałam tyle wolnego czasu. Trudniej jest się w coś zaangażować w nie własnym kraju i zorganizować mieszkając pierwszy raz samej. Jestem wdzięczna za możliwość zwolnienia tempa życia, ale trochę już mnie to męczy, chcę mieć więcej zajęć. Wiem, że druga połowa nowego roku będzie bardzo wymagająca i zacznę żałować tych słów, gdy wrócę studiować prawo, a zarazem zacznę pisać licencjat i nadrabiać przedmioty, których nie zaliczę w Berlinie.
Podsumowując 12 miesięcy pod koniec grudnia, czuję jakbym pisała o trzech różnych życiach (pilnej studentki, zwykłej dziewczyny mającej świetne wakacje i erasmuski). Wszystkie czegoś mnie nauczyły; dały nauczki, satysfakcje, rozczarowania, szczęście, wyczerpanie. Za wszystko jestem bardzo wdzięczna.
Życzę wszystkim powodzenia w spełnianiu noworocznych postanowień i marzeń, ale też miłych niespodzianek od życia, bo czasem najlepsze wcale nie musi być spisane.
Rok temu, w przerwie od porządków i pieczenia pierników, postanowiłam spisać moje marzenia, plany i cele na 2016 rok.
Dlaczego nie postanowienia? Bo zawsze było mi trudno określić, czy ich faktycznie dotrzymuję. Przecież zawsze mogę uczyć się BARDZIEJ języków obcych, jeść ZDROWIEJ, biegać CZĘŚCIEJ.
I tak powstała lista rzeczy, która od 12 miesięcy stoi na moim parapecie i każdego dnia mnie motywuje. Zanim ją wymienię na nową, chcę podsumować, co udało mi się od✓yć (niby głupi znaczek, a daje tyle radości i motywacji).
Co można zrobić w dobę? Można cały dzień przespać albo od wschodu do zachodu słońca nie opuszczać wirtualnego świata. Można też zwiedzić Wilno!
Przyjeżdżamy o północy. Szybko przechodzimy przez pusty most kolejowy i szukamy naszego hotelu. Znalazłyśmy! Za to w recepcji nie znaleźli naszej rezerwacji na pokój z dwoma łóżkami. "Został nam tylko apartament małżeński". Bierzemy! Zyskałyśmy godzinę przekraczając strefę czasową. Pozwalamy więc sobie się wyspać.
Przejechałam w lipcu jakieś 7 tys. kilometrów w 8 krajach. Jednak żadna podróż nie była tak ciekawa jak ta, którą odbyłam z bratem polskim pociągiem.
29 lipca? Na Facebooku coraz więcej zaproszeń na najlepsze w mieście "półmetki wakacji" w najlepszych w mieście klubach z najlepszymi DJami. Każde zaproszenie na taką imprezę to jedna łezka spływająca po moim policzku. Nie dlatego, że kluby są be, fuj, alkohol, randomy, ohyda. Ja płaczę za połową wakacji, która gdzieś zniknęła. Za prawdopodobnie najlepszym miesiącem w życiu, który zaczęłam planować już w styczniu. Smutno, że zaraz minie. Ale pocieszam się, że zostaną mi zdjęcia, na których zazwyczaj źle wychodzę, pogniecione bilety wstępu i piwo z różnych krajów schowane w półce na książki.
4 dni przed wyjazdem okazuje się, że zamiast dwóch, kupiłyśmy tylko jeden bilet z Warszawy do Wilna i z powrotem, na tej dziewięciogodzinnej trasie polski bus nie daje nawet bułeczki, a nasz rzekomo 3 gwiazdkowy hotel najpierw zgubił naszą rezerwację, a potem uraczył nas apartamentem małżeńskim z retro meblami (tzn. rodem z PRLu). Co jeszcze zdziwiło nas podczas szalonej wyprawy na wschód?