dzień 4 cz.1- Licheń

By Marta Deląg - 14:25

Budzi mnie odgłos spadających na dach kropli. Przyjemny dźwięk.
-Do 9 może się rozpogodzi-mówi tata- wtedy się przejdziemy.

Nie rozpogodziło się, ale nie przyjechaliśmy do Lichenia siedzieć w pokoju, więc idziemy do bazyliki. Chociaż jestem tam już drugi raz, robi na mnie spore wrażenie. W końcu to największy kościół w Polsce i siódmy w Europie.  

Wchodzimy do środka.
-To jest kościół?! Wygląda jak hol hotelowy.
Wszędzie marmury i żyrandole. Nawet kierunkowskaz do recepcji i "pamiątek", które również znajdują się w tym budynku.





Na tej ogromnej powierzchni nie ma prawie nic. Tylko ściany wyłożone tablicami fundatorów świątyni. Zauważamy jednak wystawę poświęconą ważnym wydarzeniom historii Polski. Każde z nich zostało namalowane na płótnie i krótko opisane.

Kto znajdzie w tłumie Bartka?

na Grunwald!
Wchodzimy na pierwsze piętro i tu dopiero możemy poczuć, że jesteśmy w świątyni. Ogromne kolumny podtrzymują strop. Wnętrze utrzymane w kolorach białym i złotym.



Wszystko niezwykle duże. Tylko Królowa całego zamieszania- Matka Boża Licheńska, a właściwie jej obraz jest nieproporcjonalnie do reszty mały. Trwa msza, nie chcę przeszkadzać. Wrócę tu później. Ciekawe co jeszcze ciekawego kryje ten budynek.
Wychodzę na korytarz i widzę kierunkowskaz "muzeum". Kieruję się na górę. Wchodzę do ciemnej sali i słyszę znane już mi "proszę nie robić zdjęć". Także nie mogę pokazać co tam widziałam, ale krótko opiszę zbiory. Najpierw sala poświęcona założycielowi tego muzeum ks. J. Jarzębowskiemu. Kolejna z pamiątkami z powstania styczniowego. Ogłoszenia Centralne Komitetu Narodowego, informacje o wybuchu i przebiegu powstania w różnych gazetach. Próbuję wcielić się w żyjącego w xix wieku polskiego człowieka i staram się zrozumieć teksty. Ciekawe uczucie. Poczułam wdzięczność lekcjom historii, bo dzięki nim znałam i rozumiałam całą sytuację.
Muzeum jest zapatrzone w modny ostatnio w tych instytucjach sprzęt audiowizualny. Na dużym ekranie można przewracać karty książek, na innym oglądać grafiki obrazujące powstanie, w tym moją ulubioną "Brankę" i znienawidzoną przez większość mojego rocznika "Walkę powstańczą", zwodniczo podobną do obrazu przedstawiającego powstanie listopadowe.



Na innym stanowisku można wysłuchać listów różnych dowódców, a jeszcze innym obejrzeć film o R. Traugutcie. Dzięki tym unowocześnieniom wizyta w muzeum podoba się nawet moim młodszym braciom.
Piętro wyżej, w krwistoczerwonej sali możemy zobaczyć oryginalne szkice takich artystów jak Matejko czy Rembrandt! Ciekawe uczucie stać centymetry od planów wielkich dzieł, rysowanych ręką nieżyjącego od lat artysty.

Wracam na korytarz i słyszę ukochany dźwięk organów. Zaczął się koncert. Tylko gdzie ja jestem? Idę za muzyką, pytam jakiegoś księdza i docieram do ogromnej biało-złotej sali z kopułą. Siadam w ławce i wsłuchuję się w dzieła Bacha i Schuberta. Piękne melodie na pięknym instrumencie dają niesamowity efekt. Te organy są nie tylko piękne, ale i największe w Polsce (co w tym mieście nie jest największe?), składają się z pięciu części umieszczonych w różnych częściach świątyni. Łącznie na instrument składa się 12000 piszczałek. Największe mają 10 metrów wysokości!



muzyk w swoim żywiole- ulubiony widok
Po uczcie dla uszu, nadchodzi czas na mniej dla nich miłą niespodziankę. Zafascynowana kręconymi schodami wchodzę na dzwonnice. Robię zdjęcia widoczków, gdy nagle moim uszom daje się słyszeć okropnie głośny dźwięk dzwonu.


BIM BAM, na pewno na mnie nie spadnie?!
Przez około 5 minut mam okazję słyszeć z odległości zaledwie 5 metrów największy (a jakże!) dzwon w Polsce. Po tym czasie mam dość korzystania z tego zaszczytu i chcę zejść z dzwonnicy. I tu pojawia się dziwny problem. Mianowicie jedyne zejście prowadzi pod rozchwianym 17 tonowym dzwonem! Tak, wiem, są zabezpieczenia itd., ale znam swoje szczęście ;) Jednak przełamuję lęk i cała i zdrowa schodzę na dół. Licheń:Marta 1:0

Miasta nie zadawala ta przewaga, więc aby mi dokopać zaszczepia w moim mózgu chęć wejścia na tą fajną, wysoką wieżę. To w końcu tylko 731 schodków.



A na górze niemiła niespodzianka- szyby. Nie, nie miałam zamiaru skoczyć, ale odetchnąć świeżym powietrzem po tej cudownej spinaczce i zrobić ładne zdjęcia. Musicie się zadowolić widoczkami przez szybę.




Po spaleniu 115 kalorii,  uzupełniamy je w "Łasuchu".
Potem idziemy nad jezioro, nad którym, gdyby nie deszcz, mieliśmy wypocząć. Zbiornik parował! Jak już pewnie zauważyliście Licheń to miasto niezwykłe. Nawet ich jezioro jest najprawdopodobniej najcieplejsze w kraju. Jest ocieplane przez elektrownię! Świetna sprawa, niestety szczęście jak i pogoda nadal nam nie dopisują, więc wracamy do suchego auta i ruszamy w dalszą drogę.

  • Share:

You Might Also Like

0 komentarze