Nie oglądałam Kevina. Znowu. Za to polecam kilka innych filmów w przerwie między śpiewaniem kolęd, składaniem życzeniem, jedzeniem i odwiedzaniem bliskich. Wszystkie ze Świętami w tle.
To właśnie miłość Love Actually
Jeden z moich ulubionych filmów z czasów, gdy chciałam obejrzeć wszystkie, w których grała Keira Knightely. Komedia dla wybrednych, bo opowiada o dziesięciu historiach miłosnych, w różnych odmianach. Jak wątek się nie podoba to można przewinąć zamiast szukać kolejnego filmu. I zamiast jednego można mieć 10 happy endów. Film jest bardzo pozytywny. Pokazuje, że miłość jest wszędzie, a w połączeniu z odrobiną Bożonarodzeniowej magii robi z ludźmi rzeczy niezwykłe.
Listy do M.
Mam wrażenie, że film wzorowany był na powyższym. Również mamy kalejdoskop wątków miłosnych (i nie tylko) w świątecznej scenerii. Jednak są to zupełnie inne historie. Często zabawne, niekiedy poruszające. Mimo że nie przepadam za współczesnymi, polskimi komediami- ta zasługuje na dużą pochwałę. Nie dość, że nie wyłączyłam po kilkunastu minutach, to obejrzałam kilkukrotnie.
Holiday
Dwie obce sobie kobiety żyjące na dwóch innych kontynentach, prowadzące zupełnie odmienne style życia postanawiają wymienić się na Święta domami, by odpocząć, m.in. od płci przeciwnej.
Słyszałam o tym filmie wiele pozytywnych opinii. Na mnie nie zrobił wielkiego wrażenia. Podoba się za muzykę (którą z resztą znałam i lubiłam dużo wcześniej) i końcówkę.
Film w stylu nieco mniej rozbudowanej wersji "Efektu Motyla", czyli "co by było gdyby..". O tym jak bardzo jedna decyzja potrafi zmienić życie przekonuje się Jack Campbell- samotny nowojorski biznesmen sądzący, że nie brak mu niczego. W pewną Wigilię budzi się w łóżku dziewczyny z czasów studiów, która okazuje się być jego żoną, z którą ma dwójkę dzieci. Początkowo ciężkie do zaakceptowania zmiany, całkowicie przewracają w głowie i sercu mężczyzny.
Żadna scena (jak wydawało mi się na początku) nie jest w tym filmie przez przypadek, dla zapchania fabuły. W przeciwieństwie do wielu filmów lepiej od samej końcówki pamiętam całą historię. Skłania do rozmyślań o wyborach i wartościach.
Na koniec coś zupełnie innego. Szukałam piosenek Judy Garland (wykorzystanych m.in. w "Kevinie..." i dwóch pierwszych opisanych przeze mnie filmach) i trafiłam na to.
Telewizyjne show z 1963 roku, czyli świętujące właśnie 50 rocznicę. Czarno-białe, jednak o wysokiej jakości dźwięku, która pozwoliła mi obejrzeć, a właściwie wysłuchać je do samego końca. To musical o cudownej, rodzinnej świątecznej atmosferze (której być może, we własnym, prawdziwym świecie artystka nie zaznała- wychodziła za mąż pięciokrotnie, popełniała próby samobójcze). Oprócz Judy w programie śpiewają jej dzieci i zaproszone gwiazdy. Rozmawiają, przyjmują gości, aranżują świąteczne piosenki i inne wielkie utwory piosenkarki.
Zazwyczaj gdy mam możliwość, przewijam reklamy. Tu nie mogłam się ich doczekać, bo ciekawe jest to co było oferowane pół wieku temu: płyn do mycia naczyń, który pozostawia gładkie ręce; "przyjazne" papierosy; niebrudzącą ręce mąkę; czy szampon przeciwłupieżowy- head & schoulders. Dzięki tej reklamie zrozumiałam po co nazwie "ramiona".
Okazało się też, że Anglicy mają inne KOLĘDY niż "Silent Night".
Tego nie trzeba oglądać, wystarczy puścić w tle, by poczuć tę atmosferę Świąt po angielsku.
Zdrowych (tak, to naprawdę jest ważne), spokojnych, radosnych, ciepłych, rodzinnych Świąt!
0 komentarze