Film, książka i podsumowanie miesiąca

By Marta Deląg - 21:50

dzielnica czterech świątyń wrocław

W drugiej części podsumowania o blogu, fajnej stronie dla blogerów, wywiadzie ze mną, książce i filmie, które najbardziej podobały mi się w zeszłym miesiącu i spowiedzi z postanowień.

Zacznę od końca
Postanowienia październikowe:

1. Nie zachorować- miód, imbir i cytryna zrobiły swoje. Nie przeziębiłam się. Miałam przez chwilę kaszel, raz prawie wylądowałam w szpitalu, ale gorączka mnie nie dopadła :)
2. Wysypiać się- nie wyszło, dalej zdarza mi się przysypiać na lekcjach, przerwach, czy w tramwaju. Staram się radzić sobie bez kofeiny (ograniczyłam nawet herbatę!), ale czasem po prostu się nie da.
3. Przeczytać co najmniej 4 książki z kupki- wykonano, o dwóch wspomnę niżej.

Co z tym blogiem?

Za dużo wpisów się nie pojawiło, powiedzmy że skupiłam się na merketingu, bo mimo dwóch tygodniowych przerw, statystyki tylko wzrosły.
Najbardziej dumna jestem z wpisu o koncentracji, który tworzyłam (zdjęcia, tekst, poprawki) prawie tydzień. Ale przede wszystkim cieszę się, że udaje mi się zastosować do własnych rad i coraz częściej uczę się przy biurku.

Co do promocji- wszystkim blogerom polecam stronę flapi.pl. Jest nowa, więc jeszcze nie zarzucona milionem linków "Zniszcz ten dziennik" i "Dlaczego warto biegać". Idea jest prosta: użytkowniczki dzielą się ciekawymi wpisami, polecają je i komentują oraz.. generują sobie wyświetlenia bloga.  A jeśli notka trafi na główną, to wykres odwiedzin jeszcze bardziej pnie się w górę. 
Od razu ostrzegam: strona jest niebezpieczna. Przed chwilą weszłam, żeby sprawdzić kiedy dokładnie powstała. Zanim wróciłam pisać, to co właśnie czytasz, przeczytałam 5 wpisów. Z resztą już nazwa powinna być ostrzeżeniem. Flapi  to po francusku "zmordowany".

Wygrałam też konkurs na blog września na blogu e-galimatias. Tam pojawił się wywiad ze mną. Jeżeli chcecie zobaczyć jak wygląda moje blogowanie od środka i w jakim kierunku chcę rozwijać Fabrykę i po co w ogóle to robię to zapraszam.



Film miesiąca- Stowarzyszenie umarłych poetów

Obejrzałam na początku miesiąca, a komentarz pisany na świeżo zaginął wśród innych papierów. Ale najważniejsze wrażenia pamiętam.

Pierwsze- co to za idiotyczne tytuł? Nie dość, że poeci- istoty, przez które tracę punkty na sprawdzianach z polskiego, to jeszcze umarli. Pewnie to stary film o starych ludziach, którzy nie robią nic oprócz szukaniu rymów i dziwienia się, że umierają w biedzie. A patrząc na kolorystykę okładki książki, na podstawie której powstał film stwierdziłam, że akcja dzieje się w komunistycznych Chinach.

I tak sobie trwałam w tym przekonaniu, gdy film poleciły mi dwie osoby wciągu kilku dni. No to obejrzałam. Od początku mi się spodobał, bo od dzieciństwa dwa wątki w filmach i książkach szczególnie mi się podobają: bliźniaczki i szkoła z internatem. Akcja "Stowarzyszenia Umarłych Poetów" dzieje się w prywatnej, elitarnej szkole dla chłopców. Wszyscy są bardzo ambitni i chcą zostać prawnikami, lekarzami, albo ekonomistami. Albo wierzą, że chcą, bo innej opcji rodzice nie akceptują.
Do czasu, gdy w szkole pojawia się nowy nauczyciel literatury, sprzeciwiający się utartym schematom życia. Pragnie rozwinąć w chłopcach chęć do marzenia, wolności i cieszenia się życiem.

Ostatnie- film, mimo że stary to niezłej jakości, dobrze zagrany, ale przede wszystkim z fajnym przesłaniem. Powinno się go obowiązkowo puszczać co niektórym rodzicom.


Książka miesiąca- 7.27 do Smoleńska

O ten tytuł walczyły jeszcze "Papierowe miasta" Johna Greena, tego od "Gwiazd naszych wina", którymi tak się zachwycałam. Początek był tak dobry, że nie odmawiałam sobie nawet czytania na nudniejszych lekcjach przez co zawaliłam niezapowiedzianą kartkówkę z FILMU o starożytności. Pan Green niewątpliwie ma talent, ale w pewnym momencie fabuła przestała mi się podobać na tyle, że bez trudu odrywałam się od książki, gdy tylko czułam się zmęczona.

Przeciwnie było przy lekturze pana Marcina Wolskiego. Zarwałam jedną noc i prawie zderzyłam się z przechodniem, gdy zamiast schować książkę po wyjściu z tramwaju, chciałam czytać ją dalej.
Tytuł może nasuwać myśl, że jest to powieść na faktach o kwietniowej katastrofie, albo upamiętniająca ofiary wypadku. Tymczasem jest ona o zamachu. Od razu uprzedzam: książka nie jest przeznaczona dla starszych pań chodzących na marsze pana Kaczyńskiego. Chyba, że mają mocne nerwy i brak problemów z układem krążenia. Zamiłowanie do powieści akcji jest mile widziane, ale nie konieczne, bo ja nigdy nie uważałam bym takowe lubiła, a "7.27", jak widać, z przyjemnością przeczytałam.


Wszyscy wiemy, jak wizyta polskiej delegacji w Katyniu się skończyła. Prawie nikt nie wie, dlaczego właśnie tak. Mgła, sosna, trotyl, zamach? Autor też nie zna prawdziwych faktów, ale postawił na to ostatnie.

"Igor Rykow, rosyjski inżynier lotniczy dowiaduje się, że jego koledzy z pracy zginęli w niejasnych okolicznościach. Domyśla się, że uciszył ich ktoś, kto nie chce, by świat dowiedział się, iż podczas remontu służbowego polskiego rządowego samolotu doszło do sabotażu. Podejrzewając, że sam może stać się celem zamachu, Igor postanawia uciec na Zachód. Już w Polsce wpada w poważne kłopoty- zostaje oskarżony o zabójstwo funkcjonariusza ABW, a jego tropem prócz polskiej policji podążają tajemniczy i gotowi na wszystko agenci rosyjskich służb specjalnych"
/informacja z tylnej okładki książki

Pościgi, porwania, korupcja, zabójstwa- nigdy mnie to nie kręciło. Uczciwie jednak stwierdzam, że z tymi tematami pisarz poradził sobie nawet lepiej niż Sienkiewicz w Potopie.
Pan  Wolski swoją hipotezę opisuje tak barwnie, że gdyby nie zastrzeżenie na początku, że "niniejsza książka jest fikcją" i końcówka, mogłabym w nią uwierzyć.

  • Share:

You Might Also Like

4 komentarze