Jak już o czymś piszę i w ogóle mam czelność doradzać ludziom na swoim niedorosłym pastelowym blogu, to chociaż chcę podawać informacje sprawdzone i pisać o rzeczach, które nie tylko fajnie wyglądają, ale którymi faktycznie żyję. Tak jest z zasadą pięciu osób. Bardzo często przekonuję się o jej pozytywnym działaniu. Dlatego miałam nadzieję, że pomoże mi też w sferze mojego życia, w której mam ostatnio małe problemy. Tej na "M".
Wszechobecnej, budzącej ambiwalentne uczucia matematyce.
Znalezienie 5 osób, które ogarniają ten przedmiot nie było trudne. Większość moich przyjaciół to mądrzy ludzie, niemający większych problemów z cyferkami. Pewnie tylko dzięki nim wciąż wierzę, że pięknie napiszę maturę z matematyki rozszerzonej, żeby móc dostać się na... prawo i nie mieć więcej do czynienia z królową nauk.
No dobrze, miałam porobić zadanka, ale widocznie lepiej będzie jak zakręcę się obok jakiegoś starszego pana z czterema literkami i kropką przed nazwiskiem. W skrócie- obejrzę film. Nawet 2.
"Piękny umysł" i "Teoria wszystkiego" to produkcje bardzo do siebie podobne. Obie opowiadają o życiu człowieka całkowicie oddanego swojej pasji. (Podobno matematyka i fizyka mogą być hobby!) Zarówno film Rona Howarda, jak i Jamesa Marsha jest oparty na faktach, a ich główni bohaterowie żyją do dziś. Kojarzyłam wykrzywioną twarz Stephena Hawkinga, ale o nobliście Johnie Nashu nigdy wcześniej nie słyszałam.
Ale mimo bardzo wielu podobieństw, (przez które pozwoliłam sobie nieprofesjonalnie wrzucić 2 tytuły do jednej recenzji) to są dwie inne historie.
Stephen to student Cambridge, który chce odkryć jedno pojedyncze równanie, które wyjaśni wszystko we wszechświecie.
"Piękny umysł" i "Teoria wszystkiego" to produkcje bardzo do siebie podobne. Obie opowiadają o życiu człowieka całkowicie oddanego swojej pasji. (Podobno matematyka i fizyka mogą być hobby!) Zarówno film Rona Howarda, jak i Jamesa Marsha jest oparty na faktach, a ich główni bohaterowie żyją do dziś. Kojarzyłam wykrzywioną twarz Stephena Hawkinga, ale o nobliście Johnie Nashu nigdy wcześniej nie słyszałam.
Ale mimo bardzo wielu podobieństw, (przez które pozwoliłam sobie nieprofesjonalnie wrzucić 2 tytuły do jednej recenzji) to są dwie inne historie.
Stephen to student Cambridge, który chce odkryć jedno pojedyncze równanie, które wyjaśni wszystko we wszechświecie.
Już w drugiej minucie filmu poznaje Jane i zakochuje się ze wzajemnością. Zadziwia wykładowców swoją inteligencją, zdobywa kolejne sukcesy na uczelni, gdy nagle dowiaduje się, że już do końca życia (którego czas szacowano na 2 lata) będzie sparaliżowany, bo choruje na stwardnienie zanikowe boczne (tzw. ALS- brzmi znajomo? Tak, idea wylewania na siebie wody z lodem z założenia miała zwiększyć świadomość społeczną istnienia tej strasznej choroby).
Nash studiuje w Princeton. Zamiast chodzić na zajęcia woli obserwować otoczenie (np. gołębie i kobiety), mając nadzieję na wymyślenie oryginalnej teorii, która powali wszystkich na kolana. Jest mrukliwy, wredny i bezpośredni. Dlatego na wątek romantyczny trzeba trochę poczekać. Ale nawet, gdy w świecie Nasha pojawia się piękna studentka, jego życie nie przypomina sielanki. Bardziej film akcji, bo pracuje dla wywiadu wojskowego. A może nawet lekki horror, gdy okazuje się, że ważni dla niego ludzie i wydarzenia po prostu nie istnieją.
Niestety (a może na szczęście) matematyki w tych filmach jest tyle, co papieru w szkolnej toalecie po trzeciej przerwie. Ona (matematyka, nie toaleta) jest, ale stanowi raczej tło dla dramatu Nasha i Stephana. Nie trzeba nawet znać ułamków, żeby zrozumieć historię rozgrywającą się na ekranie, bo dominuje inna wartość, też na "m".
Jak już kiedyś wspominałam - nie znam się na technicznych aspektach kina. Nie potrafię wyłapać błędu w scenografii, czy kostiumach, ani ocenić tonacji i rytmu muzyki. Moje zmysły przekazują mi proste informacje: to jest piękne; ujdzie; ohyda; w ogóle mi to tu nie pasuje (o, ten głos słyszałam kilkakrotnie oglądając Miasto 44); nie mogę tego słuchać.
Czas akcji obu filmów to XX wiek. Miejsce: uniwersytet i dom. Stroje i scenografia są więc podobne. Bardzo podobały mi się niektóre sukienki głównych bohaterek i garnitury panów ze "środowiska naukowego". A muzyka? Po prostu piękna, Właśnie przy melodii lecącej do napisów końcowych powstaje ten tekst.
Podsumowując- oba filmy uważam za warte obejrzenia. To 4 godziny ciekawej fabuły, dobrego aktorstwa (nie łatwo jest zagrać chorego człowieka), ładnych kobiet i przyjemnej muzyki. I chociaż nie nie dały mi matematycznej ani fizycznej wiedzy, ani nawet szczególnej motywacji do nauki tych przedmiotów, to pozostawiły jedną myśl- MOŻESZ OSIĄGNĄĆ CO TYLKO ZECHCESZ. To oklepane zdanie nabiera wartości po poznaniu historii sparaliżowanego autora "Krótkiej historii czasu" przetłumaczonej na 35 języków i sprzedanej w ponad 10 milionach egzemplarzy oraz twórcy teorii czarnych dziur i noblisty- schizofrenika .
Nash studiuje w Princeton. Zamiast chodzić na zajęcia woli obserwować otoczenie (np. gołębie i kobiety), mając nadzieję na wymyślenie oryginalnej teorii, która powali wszystkich na kolana. Jest mrukliwy, wredny i bezpośredni. Dlatego na wątek romantyczny trzeba trochę poczekać. Ale nawet, gdy w świecie Nasha pojawia się piękna studentka, jego życie nie przypomina sielanki. Bardziej film akcji, bo pracuje dla wywiadu wojskowego. A może nawet lekki horror, gdy okazuje się, że ważni dla niego ludzie i wydarzenia po prostu nie istnieją.
Niestety (a może na szczęście) matematyki w tych filmach jest tyle, co papieru w szkolnej toalecie po trzeciej przerwie. Ona (matematyka, nie toaleta) jest, ale stanowi raczej tło dla dramatu Nasha i Stephana. Nie trzeba nawet znać ułamków, żeby zrozumieć historię rozgrywającą się na ekranie, bo dominuje inna wartość, też na "m".
Jak już kiedyś wspominałam - nie znam się na technicznych aspektach kina. Nie potrafię wyłapać błędu w scenografii, czy kostiumach, ani ocenić tonacji i rytmu muzyki. Moje zmysły przekazują mi proste informacje: to jest piękne; ujdzie; ohyda; w ogóle mi to tu nie pasuje (o, ten głos słyszałam kilkakrotnie oglądając Miasto 44); nie mogę tego słuchać.
Czas akcji obu filmów to XX wiek. Miejsce: uniwersytet i dom. Stroje i scenografia są więc podobne. Bardzo podobały mi się niektóre sukienki głównych bohaterek i garnitury panów ze "środowiska naukowego". A muzyka? Po prostu piękna, Właśnie przy melodii lecącej do napisów końcowych powstaje ten tekst.
Podsumowując- oba filmy uważam za warte obejrzenia. To 4 godziny ciekawej fabuły, dobrego aktorstwa (nie łatwo jest zagrać chorego człowieka), ładnych kobiet i przyjemnej muzyki. I chociaż nie nie dały mi matematycznej ani fizycznej wiedzy, ani nawet szczególnej motywacji do nauki tych przedmiotów, to pozostawiły jedną myśl- MOŻESZ OSIĄGNĄĆ CO TYLKO ZECHCESZ. To oklepane zdanie nabiera wartości po poznaniu historii sparaliżowanego autora "Krótkiej historii czasu" przetłumaczonej na 35 języków i sprzedanej w ponad 10 milionach egzemplarzy oraz twórcy teorii czarnych dziur i noblisty- schizofrenika .
0 komentarze